Lodowiec Briksdalsbreen będzie celem naszej dzisiejszej podróży. Na razie jednak jesteśmy na campingu Geiranger. Jest rano, 12 lipca.To kolejny dzień naszej wyprawy po Norwegii. Po śniadaniu i porannej kawie zwabieni odgłosem syreny idziemy na brzeg fiordu Geiranger, gdzie przypłynął kolejny wycieczkowiec.
Najbardziej popularny i znany fjord w Norwegii jakim jest Geiranger jest obowiązkowym punktem programu wycieczek z całego świata. Robimy kilka zdjęć i powoli zbieramy się do wyjazdu.Pogoda nie rozpieszcza, ale przynajmniej nie ma ulewy. Ruszamy pod górę i ciągle się wspinając jedziemy bardzo malowniczą drogą 63, Geiranger zostaje coraz niżej.
Jeszcze na chwilę zatrzymujemy się przy punkcie widokowym Flydalsjuvet.
Krajobraz szybko się zmienia: początkowo niezwykle zielony, wręcz bajkowy z wtopionymi w zielone zbocza i pagórki zielonymi domkami – później staje się coraz bardziej surowy. Gdzie nie gdzie pojawia się śnieg. Naszym celem jest teraz lodowiec Briksdalbreen. Aby do niego dotrzeć jedziemy 15- ką. Wybieramy trasę z tunelami, aby szybciej znaleźć się bliżej lodowca w obawie o pogorszenie pogody.
Za górami które przejechaliśmy szybko dzięki tunelom, ukazuje się upragnione słońce i zupełnie inny krajobraz!
Ta piękna okolica to Oppstryn. Jedziemy wzdłuż brzegu jeziora Oppstrynvatnet.
Znajdujemy przyjemne miejsce naprzeciw campingu Strynsvatn, gdzie zatrzymujemy się na II śniadanie i kawę. Jest pięknie.
Jedziemy dalej przez miejscowość Stryn, w której robimy zakupy i kierujemy się na Olden i Briksdalbreen.
Znajdujemy miejsce na parkingu i ruszamy w stronę lodowca. Czeka nas niezły spacerek. Mijają nas turyści, którzy zamiast marszu wybrali przejażdżkę meleksami. Idziemy wzdłuż strumienia wypływającego wprost z lodowca.
Przechodzimy obok wodospadu Kleivafossen woda i wiatr współdziałają w tym miejscu i pokrywają nas drobną mżawką.
Wspinamy się pod górę i widok jest niesamowity.
Chwilę później zaczyna padać deszcz. Niby już powinniśmy się przyzwyczaić, bo to nie pierwszy raz podczas naszego pobytu w Norwegii, ale pada coraz mocniej i jakoś nie chce nam się tak moknąć, więc postanawiamy przeczekać. Znajdujemy zadaszone miejsce z ławkami i tam czekamy wraz z innymi turystami, aż trochę się przejaśni. To nieprzewidziana i nieplanowana przerwa, ale cierpliwie czekamy. Taki widok mamy z naszego schronienia :)
Deszcz w końcu trochę ustaje i decydujemy się iść dalej. Widzimy tabliczki informujące, dokąd dochodził lodowiec w roku 1770, 1870, 1920. Aż trudno uwierzyć, jak wiele go ubyło od tamtego czasu.
Jesteśmy tymczasem coraz bliżej lodowca.
Trzeba przyznać, że to robi wrażenie.
Żałuję nieco, że nie ma pięknej pogody i słońca, w którym zapewne wyglądałoby wszystko jeszcze piękniej, ale cieszymy się z tego, że możemy tu być i widzieć to wszystko.
To niezwykłe miejsce :) Robimy kilka kolejnych zdjęć i znów zaczyna padać.
Wracamy. Idziemy na kawę i gofry do kawiarni i jedziemy dalej.
Wracamy tą samą drogą do Olden i kierujemy się na Stryn co było błędem jak się później okazało (zamiast na Innnvik i drogę E39 – posłuszni nawigacji jedziemy nadkładając wiele kilometrów drogą nr 15.) Musimy zatem objechać Innvikfjorden. Trochę szkoda czasu, benzyny, ale trudno. Szukamy możliwości przeprawy na drugą stronę i znajdujemy w Lote. Na nasze szczęście zaraz przypływa prom i dojeżdżamy do Sandane, potem dalej jedziemy E39.
Szukamy campingu i znajdujemy całkiem niedaleko – to Reed Camping udzieli nam dziś noclegu. Przyjeżdżamy późno. Camping Reed jest położony tuż nad jeziorem, robi doskonale wrażenie na nas – chcących odpocząć na łonie natury. Jest prawie pusty, cicho tu i spokojnie, ale niezwykle urokliwie.
Rozbijamy nasz namiot, po kąpieli i kolacji spędzamy przyjemny wieczór oglądając przygody Sherlocka Holmesa.
Nasza trasa (wraz z niepotrzebnym objazdem) tutaj
Dodaj komentarz